Zdjęcia, których nigdy nie zrobiłam...
Kiedy ma się totalnego fioła na punkcie zapisywania obrazów, aparat jest przedłużeniem nie tylko ręki, ale też serca, duszy, naszych postrzeganiach wielu tysięcy kadrów ...
Nie, nie myślimy kadrami :D , ale ona zapisują najprawdziwiej to co MY widzimy. To co zobaczy ktoś inny, to już nie nasza historia.
Tak więc wychodząc z aparatem z domu nie mam planu, nawet zarysu tego co chciałabym zapisać w tej swojej historii.
Są jednak zdarzenia, momenty, chwilę, kiedy nie podnoszę aparatu, choć wiem, że zdjęcie byłoby cudownym zapisem chwili... Ta chwila jednak jest tylko dla mnie. Nie mogę się z nią dzielić, oczy innych zniekształciłyby ten zapis, opowiedziały by historię, której w moim mniemaniu nie było...
Często mijam pewną staruszkę... Dość puszystą ubraną zawsze tylko w jeden kolor. Lubi zwiewne sukienki, długie do ziemi, na to zwiewne chusty rzucone na ramiona. Finezyjny koczek blond włosów, przeplatany srebrnymi pasmami, często też torebka, również kolorem dobrana do reszty.
Ot babcia strojnisia lubiąca chodzić na ryneczek...
Lecz zdarzył się dzień kiedy to mijając staruszkę w pewnej chwili moim oczom ukazał się cudowny obraz, a ja stałam i patrzyłam zauroczona... I choć miałam aparat zwisał mi na szyi - nie użyty ...
Kiedy zobaczyłam ją idącą powoli, ubraną w zwiewne szatki w kolorze seledynowym, uśmiechnęłam się mimowolnie, dostrzegła to, a tym momencie rowerzysta spłoszył gołębie obok których przechodziła ...
Uniosły się w górę , wraz seledynową staruszką, jej zwiewnymi szatkami, słomkowo - srebrnymi włosami, a także kącikami jej ust ... Spojrzała na mnie niesamowicie niebieskimi oczami, które w jej pomarszczonej twarzy odbijały bajecznie seledynową sukienkę ... Trzepoczące skrzydła gołębi w promieniach słońca i ona jak wróżka...
To było zdjęcie, którego nie zrobiłam...
Kiedy ma się totalnego fioła na punkcie zapisywania obrazów, aparat jest przedłużeniem nie tylko ręki, ale też serca, duszy, naszych postrzeganiach wielu tysięcy kadrów ...
Nie, nie myślimy kadrami :D , ale ona zapisują najprawdziwiej to co MY widzimy. To co zobaczy ktoś inny, to już nie nasza historia.
Tak więc wychodząc z aparatem z domu nie mam planu, nawet zarysu tego co chciałabym zapisać w tej swojej historii.
Są jednak zdarzenia, momenty, chwilę, kiedy nie podnoszę aparatu, choć wiem, że zdjęcie byłoby cudownym zapisem chwili... Ta chwila jednak jest tylko dla mnie. Nie mogę się z nią dzielić, oczy innych zniekształciłyby ten zapis, opowiedziały by historię, której w moim mniemaniu nie było...
Często mijam pewną staruszkę... Dość puszystą ubraną zawsze tylko w jeden kolor. Lubi zwiewne sukienki, długie do ziemi, na to zwiewne chusty rzucone na ramiona. Finezyjny koczek blond włosów, przeplatany srebrnymi pasmami, często też torebka, również kolorem dobrana do reszty.
Ot babcia strojnisia lubiąca chodzić na ryneczek...
Lecz zdarzył się dzień kiedy to mijając staruszkę w pewnej chwili moim oczom ukazał się cudowny obraz, a ja stałam i patrzyłam zauroczona... I choć miałam aparat zwisał mi na szyi - nie użyty ...
Kiedy zobaczyłam ją idącą powoli, ubraną w zwiewne szatki w kolorze seledynowym, uśmiechnęłam się mimowolnie, dostrzegła to, a tym momencie rowerzysta spłoszył gołębie obok których przechodziła ...
Uniosły się w górę , wraz seledynową staruszką, jej zwiewnymi szatkami, słomkowo - srebrnymi włosami, a także kącikami jej ust ... Spojrzała na mnie niesamowicie niebieskimi oczami, które w jej pomarszczonej twarzy odbijały bajecznie seledynową sukienkę ... Trzepoczące skrzydła gołębi w promieniach słońca i ona jak wróżka...
To było zdjęcie, którego nie zrobiłam...
Zrobiłaś :-)
OdpowiedzUsuńZapisałam, no tak ;)
Usuń