Przejdź do głównej zawartości

Chora na samotność...

       
     

            Leżę na górze pierzyn, wyję z bólu. Mam zapalnie ucha, co za ból!!! Każdy ruch przeszywa mi mózg ostrym szpikulcem. CO ZA BÓL !!! Nie mogę nawet płakać. Mam 8 lat.

Jednak to wspomnienie, jak każde inne z mego dzieciństwa kiedy byłam chora, jest cudowne.
W momentach choroby jestem. Istnieje. Staje się małą kochaną córeczką, którą nigdy nie byłam. Byłam  przecież tą najgorszą, najgłupszą, czarną owcą.
Od narodzin byłam bardzo spokojnym dzieckiem. Słyszę jak mama opowiada ,jak to  spokojnie leżałam w łóżeczku i nie płakałam. Można było mnie zostawić i zająć się domem, siostrami. No właśnie. Zostawić. Dziś wiem co to jest tak naprawdę, choroba sieroca.

Choroba więc sprawiała, że zaczynałam istnieć. Cieszyłam się ze strachu mamy. Skoro się o mnie bała to znaczy, że mnie kochała. Pamiętam śliwki w occie. Tak właśnie śliwki w occie. Teraz zawsze kojarzą mi się z chorowaniem.

Dziś myślę o tym, czy mama też lubiła chorować.
Wchodzę do pokoju córki tulę ją do siebie i mówię jaka jest piękna, mądra i jak ważna dla mnie i wiem, że nie przekazuje dalej... Choroby samotności.




Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

SZKAPLERZ na ogień piekielny

          Tak jakoś od dziecka czułam, że coś mi się tu nie zgadza. To chodzenie do kościoła było jakieś dziwne. Moja niechęć, agresja rodziców.  Czułam się zła, niegodna, brudna, zagubiona. O co chodzi, pytałam sama siebie, a nikt nie kwapił się wytłumaczyć. Po latach, życia z wielkim poczuciem winy, zrozumiałam co tak bardzo przeszkadzało mi w kościele. Nie, nie będę się nad tym rozwodzić. To dość obszerny temat. Napiszę jedno, nie chodzę i nie mam potrzeby chodzenia do kościoła. Czy wierzę? Tak, wierzę, ale znacznie inaczej niż kościół by sobie tego pragnął. Traf chciał bym poszła. Dla kogoś. Poszłam. Wchodząc wróciły wspomnienia. Obraz na który zawsze się patrzyłam. To jak mama opierała brodę na mojej głowie. To jak ojciec  stojąc kiwał się na stopach, przenosząc ciężar z palców na piętę. To jak dłużyło mi się to tam siedzenie. Zaczęło się kazanie... Jakiś zaproszony ksiądz, ponoć wykładowca. Początek usypiający, mówił jak automat, więc się nie skupiałam bla bla bla... Sp

Zdjęcia, których nie zrobiłam

Zdjęcia, których nigdy nie zrobiłam... Kiedy ma się totalnego fioła na punkcie zapisywania obrazów, aparat jest przedłużeniem nie tylko ręki, ale też serca, duszy, naszych postrzeganiach wielu tysięcy kadrów ... Nie, nie myślimy kadrami :D , ale ona zapisują najprawdziwiej to co MY widzimy. To  co zobaczy ktoś inny, to już nie nasza historia. Tak więc wychodząc z aparatem z domu nie mam planu, nawet zarysu tego co chciałabym zapisać w tej  swojej historii. Są jednak zdarzenia, momenty, chwilę, kiedy nie podnoszę aparatu, choć wiem, że zdjęcie byłoby cudownym zapisem chwili... Ta chwila jednak jest tylko dla mnie. Nie mogę się z nią dzielić, oczy innych zniekształciłyby ten zapis, opowiedziały by historię, której w moim mniemaniu nie było... Często mijam pewną staruszkę... Dość puszystą ubraną zawsze tylko w jeden kolor. Lubi zwiewne sukienki, długie do ziemi, na to zwiewne chusty rzucone na ramiona. Finezyjny koczek blond włosów, przeplatany srebrnymi pasmami, często też torebk

Wesołych ....

              I minął czas Wesołych Świąt...  Zrealizowałam zmianę nastawienia, wyluzowałam... No prawie... Nie pozwoliłam, nie zgodziłam się,  na to co mnie uwierało ;) Puściłam na wiatr złośliwości, widocznie moje życie, nie wszystkim odpowiada. Nie musi.  Puściłam na wiatr smutek, by leciał wolny, pogodziłam się z nim, bo wiem, że zostanie. Czułam miłość, miłość, miłość .... Dziękuję, że umiem, że mogę, że jest we - mnie. Dziękuję.