Przejdź do głównej zawartości

Jak to lubimy karmić ptaszki. Człowiek cichy morderca....


                       
Całkiem niedaleko mojego bloku, jest dość obszerny pas zieleni, obok płynie rzeczka, a w niej pluskają się kaczuszki. Centrum miasta, dwa kroki do przystanków komunikacji miejskiej, gdzie tłoczy się szara masa ludzka. Do pracy, z pracy, po zakupy, do szkoły, każdy z określonym celem. Stop. Nie każdy, nie uogólniamy! Czekają więc ludziska na owych przystankach, dwa kroki dalej przechadzają się z pieskami, uważając by, nie wdepnąć w wczorajsze, a między nimi tuptają kołysząc kuperkami kaczuszki. Całość dopełniają gołębie w ciągłym rytmie piosenki What is love zespołu Haddaway. Tak, tak je widzę i ciągle mnie to bawi.
Widok ludzi karmiących ptaki jest tu powszechny, codzienny, zwyczajny, naturalny... Miły? Tylko dla ignorantów i sadystów.
Wiadome jest, że ludzie traktują ptaki jak zwykłe śmietniki. Ot chleb sczerstwiał lub nie daj Boże spleśniał, no jak wyrzucić?! Jedzenia się nie wyrzuca, dzieci w Afryce głodują! To grzech przecież! Tyle ludzi w Polsce nie stać na chleb! I tu przelatuje mi przez głowę codzienny widok walającego się chleba, około dwóch, trzech metrów od śmietników, również pod oknami bloków. Wielkie wypchane pieczywem reklamówki wiszące na pojemnikach i kontenerach na śmieci. Może ktoś głody weźmie... Może... Dla konia... No i co?! Ptaszki zjedzą! I tak ptaszki wpierniczają reklamówki, żeby dobrać się do chleba. Spleśniałego... Nie wyrzucili - grzechu nie ma. Nic to, że później się wala po ziemi. Nie widzą. Nic to, że ptaki się trują. Tyle ich jest, nic im nie szkodzi. Nic to, że zarobione pieniądze leżą na ziemi. Nic to, że chleb święty! I tak każdego dnia, patrzę jak z uśmiechem upychamy w ptaki śmierć. Lubimy karmić ptaszki.

Miła staruszka w bladoróżowym kapeluszu. Gustowna torebeczka. Błyszczące pantofelki. Dłonie w zamszowych rękawiczkach trzyma rączkę małej dziewczynki, która wyciąga z babcinej torebki pokrojony chlebek. Macie ptaszki jedzcie. Już za niedługo wysiądzie wam wątroba, jak również nerki. Będziecie każdego dnia bliżej śmierci, jak my, tylko szybciej i w bólu. Zdeformują się wam pióra, nie będziecie mogły latać, jedzcie ptaszki. Na zdrowie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

SZKAPLERZ na ogień piekielny

          Tak jakoś od dziecka czułam, że coś mi się tu nie zgadza. To chodzenie do kościoła było jakieś dziwne. Moja niechęć, agresja rodziców.  Czułam się zła, niegodna, brudna, zagubiona. O co chodzi, pytałam sama siebie, a nikt nie kwapił się wytłumaczyć. Po latach, życia z wielkim poczuciem winy, zrozumiałam co tak bardzo przeszkadzało mi w kościele. Nie, nie będę się nad tym rozwodzić. To dość obszerny temat. Napiszę jedno, nie chodzę i nie mam potrzeby chodzenia do kościoła. Czy wierzę? Tak, wierzę, ale znacznie inaczej niż kościół by sobie tego pragnął. Traf chciał bym poszła. Dla kogoś. Poszłam. Wchodząc wróciły wspomnienia. Obraz na który zawsze się patrzyłam. To jak mama opierała brodę na mojej głowie. To jak ojciec  stojąc kiwał się na stopach, przenosząc ciężar z palców na piętę. To jak dłużyło mi się to tam siedzenie. Zaczęło się kazanie... Jakiś zaproszony ksiądz, ponoć wykładowca. Początek usypiający, mówił jak automat, więc się nie skupiałam bla bla bla... Sp

Zdjęcia, których nie zrobiłam

Zdjęcia, których nigdy nie zrobiłam... Kiedy ma się totalnego fioła na punkcie zapisywania obrazów, aparat jest przedłużeniem nie tylko ręki, ale też serca, duszy, naszych postrzeganiach wielu tysięcy kadrów ... Nie, nie myślimy kadrami :D , ale ona zapisują najprawdziwiej to co MY widzimy. To  co zobaczy ktoś inny, to już nie nasza historia. Tak więc wychodząc z aparatem z domu nie mam planu, nawet zarysu tego co chciałabym zapisać w tej  swojej historii. Są jednak zdarzenia, momenty, chwilę, kiedy nie podnoszę aparatu, choć wiem, że zdjęcie byłoby cudownym zapisem chwili... Ta chwila jednak jest tylko dla mnie. Nie mogę się z nią dzielić, oczy innych zniekształciłyby ten zapis, opowiedziały by historię, której w moim mniemaniu nie było... Często mijam pewną staruszkę... Dość puszystą ubraną zawsze tylko w jeden kolor. Lubi zwiewne sukienki, długie do ziemi, na to zwiewne chusty rzucone na ramiona. Finezyjny koczek blond włosów, przeplatany srebrnymi pasmami, często też torebk

Wesołych ....

              I minął czas Wesołych Świąt...  Zrealizowałam zmianę nastawienia, wyluzowałam... No prawie... Nie pozwoliłam, nie zgodziłam się,  na to co mnie uwierało ;) Puściłam na wiatr złośliwości, widocznie moje życie, nie wszystkim odpowiada. Nie musi.  Puściłam na wiatr smutek, by leciał wolny, pogodziłam się z nim, bo wiem, że zostanie. Czułam miłość, miłość, miłość .... Dziękuję, że umiem, że mogę, że jest we - mnie. Dziękuję.